Archiwum

niedziela, 29 maja 2016

Rozdział 3

          Jakby nie zważać na zaistniałe okoliczności, ucieszyłby się, że ktoś zgodził się pomóc jego bratu. Jednak czuje, że w gestii Caroline nie tkwi chęć niesienia pomocy, dobrze wie, że najchętniej rozszarpałaby go za to, co zrobił. Wcale się jej nie dziwi, ale z drugiej strony zastanawia go fakt, dlaczego Klaus uznał, że Tyler zabił swoją ukochaną.
          Poprawił krawat, przeglądając się dokładnie w lustrze. W zwyczaju miał ubiór elegancki i schludny, dzisiaj jednak na chwilę ile osób wybałuszyłoby oczy, widząc go w dresie.

          - Już jesteś piękny. – prychnęła Rebecca, schodząc schodami w dół. – Na pewno nie mam jechać z wami? Też bym chciała być na bieżąco.

          Elijah odwrócił się do siostry i westchnął, niemal spoglądając wymownie w sufit.

          - Myślę, że najlepiej będzie, jak załatwię to sam z Caroline, z resztą, ona też nie ma ochoty na pogaduszki w samochodzie.

          Blondynka wywróciła oczami i wzruszyła ramionami, na odchodnym życząc powodzenia w niemożliwym.


          Caroline cały ranek nie potrafiła sobie znaleźć miejsca, gdzie się nie ruszyła coś przypominało jej to o Tylerze, to o Stefanie. Była wyczerpana tym wszystkim, nie mogła sobie poradzić z samą sobą, a co dopiero z planem jaki układał się w całość w jej głowie. Przypomniała sobie jednak, że nie ona jedna została skrzywdzona.
Wtulając się w dużą poduszkę na kanapie w salonie, sięgnęła po telefon. Miała kilka nieodebranych połączeń. Wczoraj wieczorem dzwoniła Bonnie, kiedy skończyła rozmowę z Elijah, dzisiaj rano dwa razy też dzwoniła, jednak ta nie miała siły odbierać. Spojrzała na listę kontaktów i mimochodem wybrała numer do Damona. Po kilku sygnałach dopiero odebrał.

          - O, Blondie. – odezwał się kompletnie pijany. – Dobrze, że dzwonisz, bo wszystkie barowe znajomości poodpadały po pierwszej butelce, a ja w piwnicy mam jeszcze tego trochę. Rozumiem, że chcesz podzielić ze mną mój los?

          Cierpiał. Cholernie cierpiał, bo wylał to wszystko w butelki burbonu.

          - Nie mogę pić. – odpowiedziała smętnie. – Chciałam tylko wiedzieć czy…

         - Tak. – przerwał jej. – Boli. Ale istnieją gorsze rzeczy na tym świecie. A ty te rzeczy chcesz rozwiązać na własną rękę.

          Po tych słowach się rozłączył. Czyli już wie… Przemknęło jej przez myśl, a po chwili popłynęły jej łzy po policzkach, kiedy powtórzyła sobie, w jaki sposób Damon mówił, że boli. Przypomniały jej się wszystkie chwile spędzone z ukochanym, te dobre i te gorsze. Nie było idealnie i cukierkowo jak w filmach, jednak było po ich myśli. Kochała go, a on kochał ją. Czego więcej można chcieć do szczęścia.
          Pozbierała się z kanapy, kierując się do łazienki. O czwartej popołudniu miał pojawić się Elijah. Miała godzinę na doprowadzenie się do stanu używalności. Po gorącej kąpieli, spojrzała w lustro. Miała kompletnie podkrążone oczy, bladą cerę i niepohamowaną chęć zatopienia w kimś swoich kłów. Wiedziała jednak, że musi się pilnować.
          Złapała szczotkę i przeczesała szybko włosy, które nie były jak zwykle bujnie pokręcone. Tym razem były niemalże proste. Na podkrążone oczy zastosowała kilka sztuczek z makijażu i już dobrze wyglądała, a przynajmniej fizycznie. Psychicznie rozpadała się na kawałki.
          Weszła do swojego pokoju, ubrała czarne, dopasowane jeansy, czarne buty na wysokim grubym obcasie i delikatnie prześwitującą koszulę z rękawem ¾ w kolorze granatu. Za pięć minut będzie, pomyślała.
          Włożyła telefon do kieszeni spodni, wychodząc jeszcze założyła na siebie skórzaną kurtkę i wyszła. Wyglądała tak, jakby ubrała się w ten sposób ze względu na żałobę, jednak na dobrą sprawę nawet o tym nie pomyślała. Głównie kierowało nią to, aby się nie wyróżniać, bo nie tego oczekują.
          Elijah już czekał, nie wysiadał z samochodu, a Caroline go obeszła siadając na miejscu pasażera.
          
          - Dziękuję. – zwrócił się w jej stronę. – Za to, że w ogóle się zgodziłaś.

          Jeszcze sekunda, a znowu by wybuchła płaczem. Jednak pozbierała się i pomyślała sobie o Klausie. Wyobraziła sobie jego twarz przed oczyma i zaraz jej przeszło. Jedyne co ją przepełniło to niewyobrażalna wściekłość i obrzydzenie. Jednak nie chciała tego pokazać Elijah, on nie był niczemu winny.

          - Nie wiem czy mi się uda. – po jakiejś chwili dopiero się odezwała, kiedy już byli prawie godzinę w drodze. – Nie mamy przecież pewności, że kiedy mnie zobaczy, cudownie go olśni i wróci mu człowieczeństwo.

          Elijah zmarszczył brwi, wciąż skupiając się na drodze. Wiedział, że blondynka miała rację.

          - Tak, ale jak nie spróbujemy to się nie dowiemy. – westchnął. – Zawsze musi być z nim jakiś kłopot… Zdaję sobie sprawę z tego, że to dla ciebie ogromnie ciężkie, jechać mu na spotkanie. Chciałbym żebyś wiedziała, że jestem naprawdę wdzięczny.

          - Robię to dla ciebie. – skwitowała. – Bo mnie o to poprosiłeś. I dla siebie. Dla świętego spokoju. Nie dla niego.

          - Rozumiem. – resztę drogi spędzili niemalże w milczeniu.

          Caroline nie wiedziała dokładnie, gdzie Elijah zlokalizował swojego brata. Czuła jednak, że będzie to Nowy Orlean. Klaus zawsze się tam gdzieś zaszywał, kiedy tylko miał jakiś kłopot. Przemknęło jej przez myśl, że mógłby wybierać miejsca ciut bliżej Mystic Falls, trzynastogodzinna podróż działa dewastacyjnie na jej samopoczucie.

          - Jesteśmy. – usłyszała odrywając się od szyby samochodu. – Oby faktycznie tutaj był.

Caroline prychnęła.

          - Jest prosty sposób, aby się tego dowiedzieć. – ułożyła usta w coś rodzaju uśmiechu, jednak jeszcze jej to nie wychodziło. – Wystarczy zapytać kogoś na ulicy czy ostatnio ktoś stracił swoje życie. Dobrze wiadomo, że Marcell stara się pilnować wszystko tak, aby nikt nie wiedział o niczym, a Klaus ma to do siebie, że jest dość… Niedyskretny.


          To była chyba największa ilość słów, jaką wypowiedziała od momentu, kiedy dowiedziała się o śmierci Tylera i Stefana. Nie była od tamtego czasu rozmowna, nie było co się dziwić. Widać taka wycieczka dobrze jej zrobiła. Wszystko ma swoje zalety, nawet zemsta.
          Brunet posłuchał jej i zapytał pierwszą lepszą osobę. Dowiedział się, że przez ostatnie kilka dni w starej części miasta ciągle działy się dziwne rzeczy. Jednego dnia ktoś zaginął, drugiego ktoś zginął, a następnego pierwszą osobę znaleziono w miejskiej fontannie pozbawionego krwi. Czyli wszystko było jasne.

          - Myślę, że nawet wiem, w którym barze siedzi. – zwrócił się do Caroline. – To jeden z jego ulubionych.

          - Och, czyli on kiedyś miał uczucia, skoro potrafił sobie obrać bar za coś „ulubionego”. – zaczynała wierzyć w to, że zachowuje się prawie jak siostra Klausa, Rebecca. Ona też wszystko kwituje sarkazmem, nie jest to jednak dobry pomysł. Od tego można się uzależnić.

          Jednak Elijah puszczał uwagi Caroline mimochodem, wiedział, że to wszystko przez ból.

          Dochodziła już godzina dwudziesta, Caroline i Elijah wolnym krokiem zmierzali w stronę baru, który miał być tym właściwym. Pogoda była sprzyjająca, chłodny wiatr rozwiewał delikatnie włosy dziewczyny i nosił tysiące kuszących zapachów, ale nie dała się rozproszyć. Odkąd tylko dowiedziała się, że Tyler nie żyje ma ciągle ochotę na picie krwi. Nie miała tak wcześniej. Miała wrażenie, jakby utrata człowieczeństwa sama się jej pchała do umysłu. Odgoniła te myśli i spojrzała na Elijah. Miał skupiony wzrok na celu, dobrze wiedział, że jego brat jest w tym barze. Już go czuł. Caroline nie znała tak dobrze zapachu Klausa, żeby wiedzieć, czy tam jest czy nie. Zdała się na wiedzę starszego z braci.
          W momencie, kiedy oderwała od niego wzrok, przez szybę baru wypadła postać, tłukąc ją w drobny mak, a zaraz za nim ktoś jeszcze. Od razu było wiadomo, że to były dwa wampiry. Caroline wybałuszyła oczy, kiedy w jednej z postaci dostrzegła Klausa. Rzucił się na innego wampira z niewyobrażalną szybkością i wściekłością. W momencie przeszły ją ciarki. Elijah zachował zimną krew, nie drgnął ani o krok. Mężczyźni szarpali się dłuższą chwilę, nie zwracając uwagi na to, że mają publiczność. Co chwila to jeden, to drugi lądował na wilgotnej ziemi. Caroline powoli nie wytrzymywała, chciała żeby wszystko się jak najszybciej skończyło.
          - Niklaus! - dosłownie wrzasnęła w jego stronę, a mężczyzna zamarł.
Jego przeciwnik był tak wycieńczony, że zwiał przy pierwszej okazji nieuwagi blondyna. Ten jednak stał lekko pochylony, z włosów kapała mu woda z kałuż, usta miał rozchylone i dyszał. W oczach malowało się przerażenie. Podniósł głowę, zataczającym krokiem zwracając się w stronę wołającego głosu. Wiatr się wzmógł, Caroline i Elijah stali dobre pięćdziesiąt metrów od Klausa. Ten odwracając głowę wytrzeszczył oczy jeszcze mocniej, nie wierząc w to co widzi.
          - Słodka Caroline... - wychrypiał, a w tym momencie jego źrenice rozszerzyły się, sekundę później wracając do normalnego rozmiaru, zwiastując to, że niechybnie wróciło jego człowieczeństwo. To było prawdą, wystarczyło jedno spojrzenie.
          Oboje z Elijah widzieli, jaki ból na jego twarzy się maluje wraz z każdą chwilą. Upadł na kolana wciąż patrząc na Caroline. Jednak, w momencie, kiedy mrugał, zniknęła mu sprzed oczu, jak i drugiemu z braci. Zniknęła. Po prostu. Zrobiła to, co miała zrobić i ulotniła się, nie mogąc poradzić sobie z targającymi nią emocjami.
          Zaczął padać deszcz, chwilę po tym, jak Caroline zniknęła. Klaus wciąż klęczał w kałuży patrząc w puste miejsce z rozłożonymi rękami. Elijah ruszył w jego stronę wolnym krokiem.
          - Powiedz mi, czy choć raz przemyślisz jakiekolwiek swoje działanie?


_______________________________________________
Minął prawie rok od poprzedniego rozdziału... Myślę, że przeszłam swego rodzaju pisemne załamanie, ale nie opuszczę tego opowiadania. Mam na nie za dużo pomysłów. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta :)

sobota, 5 września 2015

Rozdział 2

Siedziała na kanapie nie mogąc powstrzymać łez, które bez przerwy cisnęły jej się do oczu. Poczuła czyjąś obecność w domu, wiedziała ze to Bonnie, jednak wyczuła tez, ze czarownica kogoś przyprowadziła. Przez to ze od momentu kiedy dowiedziała się o śmierci Tylera i Stefana, jej zmysły się pogorszyły, nie potrafiła ich tak wytężyć jak kiedyś, sama nie wiedziała też czy to sprawa natury fizycznej czy tylko psychicznej. 
- Caroline? - usłyszała głos Bonnie z salonu. - Jesteś w domu? 
Najchętniej schowała by się pod kołdrę i udawała ze jej nie ma, takie sposoby w dzieciństwie przechodziły bez problemu. Teraz jednak będąc już dorosła kobieta musi się postawić problemom i przeciwnością. Niechętnie zwlekła się z kanapy w swoim pokoju, odgarnęła koc, zużyte chusteczki higieniczne i powędrowała do łazienki, gdzie spojrzała w swoje odbicie w lustrze. Przeraził ja widok przekrwionych i mocno podkrążonych oczu. Szybko przemyła twarz zimna woda i nie zwracając uwagi na to, co twierdza inni o jej wyglądzie, wyszła do salonu. 
- Jestem, Bonnie. - mruknęła wpół "żywa". - Elijah? Co ty tutaj robisz? Chcecie jeszcze zabić mnie? A może wszystkich innych których kocham? 
Spojrzała zapłakanymi oczami na mężczyznę który towarzyszył czarownicy. Mówiąc to do jej oczu cisnęło się coraz więcej łez. 
- Czyli to nie prawda... - mruknął do siebie pod nosem. - Chciałem tylko z tobą porozmawiać, Caroline. - zaczął. - Wiem ze to wszystko jest dla Ciebie trudne i współczuję ci z całego serca straty, jednak nie miałem żadnego wpływu na czyny Klausa. 
Blondynka prychnęła. 
- Przyszedłeś tutaj w roli jego obrońcy czy mojego pocieszyciela? 
Sam nie wiedział jak ubrać zdanie w słowa, dla niego to tez było trudne. Było mu ogromnie wstyd za swojego brata, to rak, a dwa, nie wiedział co ma zrobić żeby Caroline poczuła się choć trochę lepiej w czym czul się zobowiązany. 
- Ani jedno, ani drugie. - odpowiedział spokojnie, jak miał w zwyczaju. - Proszę, pozwól mi ze sobą tylko porozmawiać. 
Bonnie cały czas tylko przyglądała się całej sytuacji, udając, ze rozpakowuje w kuchni zakupy do szafek i lodówki. Sama tez nie mogła uwierzyć w to co się stało i jak każdy inny, nie potrafi pomoc swojej przyjaciółce uporać się z tym bólem, może tylko pomoc jej swoja obecnością, nic jej innego nie jest w stanie pomoc, o ile i to zadziała. 
- Wyjdźmy. - skwitowała krótko i udała się w stronę drzwi, które Elijah pospiesznie przed nią otworzył, aby mogła wyjść. 
Oboje usiedli na podwieszanej huśtawce, która znajdowała się na werandzie domu, który Caroline odziedziczyła po swojej mamie. 
- Caroline, chciałbym żebyś wiedziała ze jest mi ogromnie przykro za to co zrobił Klaus, jeszcze wczoraj nie znalem ani kawałka motywów, które nim sterowały. - powiedział to wszystko na jednym oddechu i kontynuował. - Wiem, ze teraz jestem Ci tutaj najmniej potrzebny, ale... 
- Chwila. - przerwała mu szybko, jednak beznamiętnie, jak to robiła od czasu kiedy "to" się stało. - Powiedziałeś "jeszcze WCZORAJ nie znalem motywów", wiec dzisiaj je znasz? Wiec co nim kierowało? Własna niepohamowana nienawiść do świata czy głupota? 
Nie odzywał się ani słowem, kiedy Caroline wyrzucała z siebie potok słów rozpaczy. Grzecznie wszystkiego wysłuchał i wziął głęboki oddech, sięgając do kieszeni po skrawek papieru. 
- Wiem, ze po tym wszystkim pałasz do Klausa tylko i wyłącznie nienawiścią i tak, jeszcze wczoraj nie wiedziałem, co nim kierowało, teraz... - rozwinął delikatnie papier, podając go dziewczynie. - Myślę ze powinnaś to przeczytać. To było w pokoju Klausa, pogniecione i rzucone w stertę papierów. 
Caroline wzięła od mężczyzny kawałek papieru, który jej podał. Sama nie wiedziała czy chce to czytać, bo zazwyczaj listy od Klausa wyrażały jego uwielbienie względem Caroline, co dla niej z biegiem czasu stało się uciążliwe. Niechętnie, jednak spojrzała na papier. 

"Moja ukochana nie żyje. Sens mojej marnej egzystencji przestał istnieć, a jej piękne życie zostało tak szybko zakończone... Niewinna, cudowna Caroline. Dlaczego Stefan musiał się wtrącić w jej życie? Gdyby nie on i jego lepkie ręce względem Care, nic by się nie stało... Gdyby nie Tyler i jego chora zazdrość... Nic by się nie stało. Należało im się. Nie mogę tego żałować. Nie chce tego żałować! On ją zabił za Stefana, należało im się obojgu! Caroline... Nie powinnaś była umierać z ręki tego psa... 
Za dużo wszystkiego. Nie ma sensu ciągnąć dalej czegoś, co ten sens straciło... Czas przestać czuć." 

Patrzyła kompletnie zdezorientowana na świstek papieru. Wiedziała ze nie jest podrobiony, pisma Klausa nie da się podrobić, on to napisał zaraz po wyeliminowaniu Tylera i Stefana, a chwile później pozbył się swojego człowieczeństwa. 
- Elijah... Ja nie wiem o co chodzi... Umarłam? Kto wymyślił te wszystkie bzdury? - pytała, jednak brat Klausa patrzył tylko zrezygnowany na blondynkę sam nie wiedząc co ma powiedzieć. 
- Nie mam pojęcia o co chodzi, bylem tak samo zdezorientowany po przeczytaniu tego, jak i ty. - wytłumaczył się szybko. - Rebecca znalazła to w jego pokoju, kiedy wróciłem z miejsca gdzie go spotkałem. Prawda jest jedynie to, ze wyłączył uczucia, widziałem go, rozmawiałem z nim. Widziałem ze jest w rozsypce, jednak nie sądziłem ze aż w tak dużej... 
Caroline nie wiedziała jak ma to wszystko poskładać w całość. Klaus myślał ze ona nie żyje, mało tego, myślał ze Tyler dowiedział ze o domniemanej jej zdradzie ze Stefanem i wilkołak miał ja zabić z zimna krwią. Wszystko to było kompletna bzdura. Wiadomo, Tyler i Caroline nie byli przykładną para, ostatniego czasu nie dogadywali się tak jak powinni, ale żadne z nich nigdy nie myślało o zabijaniu się wzajemnie. A Stefan? Był przez Caroline traktowany jak dobry przyjaciel, któremu mogła wszystko powiedzieć i vice versa. 
- Zaraz zwymiotuje... - odezwała się w końcu, głęboko oddychając. - To wszystko jest jak z jakiegoś chorego filmu... 
- Wiem, Caroline, dla mnie to wszystko tez jest po prostu... Chore. - skwitował. - Mam jednak nadzieje, ze teraz czujesz do naszej rodziny ciut mniejsza nienawiść i... Obrzydzenie. 
- Elijah... Nie, ja wcale... - po jej policzkach spłynęły kolejne lży. - Nie czuje obrzydzenia do waszej rodziny, Ciebie zawsze szanowałam za to ze brzydzisz się ludobójstwem - mimowolnie się uśmiechnął lekko - Ale Klaus zawsze sprawiał mi tylko bol, czego by nie chciał zrobić, zawsze kończyło się bólem, aż posunął się do czegoś tak okrutnego... Nie wiem tylko skąd wziął informacje o mojej śmierci, przecież nie umarłam, a tym bardziej nie z ręki Tylera... 
- A wiec... - zaczął niepewnie. - Wiesz, ze jest tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi? I wiesz, ze będziesz musiała mi w tym pomoc? 
Patrzyła na niego pytającym wzrokiem. Kompletnie nie wiedziała o co mu chodzi, co wymyślił. Od kiedy dowiedziała się o ich śmierci, nie jest w stanie racjonalnie myśleć, a tym bardziej domyślać się czyichś planów. Patrzyła tak na niego kilka sekund, kiedy wreszcie jej wyjaśnił. 
- Musimy go odszukać i przywrócić jego człowieczeństwo. - powiedział wprost. - A jak wiadomo, ja na niego nie zadziałam tak, jak ty. Kiedy cię ujrzy, zobaczy ze wcale nie umarłaś, jestem w stu procentach pewien, ze jego człowieczeństwo w momencie wróci. To jest silniejsze od niego, oboje o tym wiemy. 
- Nie wiem czy jestem w stanie go w ogóle zobaczyć... - mruknęła zrezygnowana. - Tyle bólu ile mi przyprawił... 
- Proszę, Caroline,  zastanów się i kiedy będziesz wiedziała co chcesz zrobić, proszę daj mi znać. - przerwał jej tymi kilkoma słowami, kładąc swoją dłoń na jej ramieniu. 
Blondynka tylko pokiwała twierdząco głowa i wróciła do domu, kiedy najstarszy z pierwotnych wsiadł do swojego samochodu i odjechał. Kartka, którą jej dał wciąż dzierżyła w dłoniach, a kiedy tylko znalazła się w domu podbiegła do niej Bonnie wypytując o co chodzi. Ta opowiedziała jej wszystko, a kiedy skończyła czarownica nie potrafiła w to wszystko uwierzyć, poradziła jej tylko, aby zastanowiła się nad prośbą Elijah. 

Mijały godziny, a Caroline wciąż nie wiedziała co ma z tym wszystkim zrobić. Przecież nie może od tak wybaczyć Klausowi, przywrócić jego człowieczeństwo i udawać ze wszystko jest w porządku, nie potrafiła by żyć z świadomością, ze odebrał jej dwie najważniejsze osoby z jej życia.
Postanowiła jednak, ze jej plan przybierze  inny obrót. Przywrócić jego człowieczeństwo, wyłączyć swoje i zemścić się. 

- Elijah? - w słuchawce szatyna rozbrzmiał głos Caroline. - Zgadzam się. 




_____________________
Jest kolejny rozdział :) Z góry przepraszam za wszystkie błędy, jakie znajdziecie, gdyż, jak wiadomo - wena przychodzi tak szybko, jak odchodzi - moja przyszła w momencie, kiedy miałam możliwość pisania tylko na telefonie, który nie sprawdza błędów, więc gdzieniegdzie mogą być słowa bez polskich znaków.
Mam nadzieję, że się podoba! :)