Obudziły ją dochodzące zza otwartego okna delikatne przyśpiewki
ptaków. Chciała jeszcze trochę się po wylegiwać, jednak wiedziała, że będzie
musiała się niedługo zbierać z powrotem do domu. Odwiedziła swoją ciotkę, Mary,
która mieszka około 60km od Mystic Falls, zaprosiła ją do siebie dosłownie dwa
dni przed przyjazdem, kiedy pojawiła się w drzwiach, biedaczka już nie
pamiętała o tym, że miała przyjechać. Z jej pamięcią robiło się coraz gorzej,
jednak wciąż jest tak samo kochana, jak twierdzi Caroline, jak wtedy, kiedy
przyjeżdżała jako mała dziewczynka. Robiła wtedy naleśniki z syropem klonowym,
które były dla niej najlepszymi naleśnikami w całym swoim życiu. Teraz już
przestała robić naleśniki, jednak robi wiele innych przepysznych dań. Zawsze
chciała nauczyć się tak gotować jak ona i móc pokazywać swój talent kulinarny
przyszłemu mężowi, jednak aktualnie jest w sytuacji, kiedy nie wie czy obecny
kandydat, że tak to ujęła, ma ochotę tym mężem być.
- Caroline, złotko, chodź na śniadanie! – krzyknęła starsza
kobieta, rozprostowując ręcznik kuchenny, następnie przewieszając go przez
uchwyt z piekarnika. – Świeże bułki i dżem truskawkowy, twoje ulubione.
Caroline wchodząc do kuchni od razu poczuła, że ciocia nie
była w sklepie po pierwsze lepsze pieczywo, tylko zrobiła bułki sama. Niewiele
się zastanawiając, obie usiadły do stołu i zaczęły się zajadać śniadaniem.
- Cieszę się, że mogłam Cię znowu zobaczyć. – uśmiechnęła się
do ciotki, a ta odwzajemniła uśmiech. – mam nadzieję, że kiedyś jeszcze będę
mogła wpaść na te bułeczki.
- Oczywiście kochana, przecież wiesz, że do mnie możesz
przyjeżdżać zawsze. – powiedziawszy to, upiła łyk herbaty i odstawiła kubek na mahoniowy
blat kuchenny.
Blondynka pozbierała naczynia po śniadaniu i kiedy tylko
ciocia wyszła z kuchni, ta w wampirzym tempie pozmywała wszystkie talerze i
sztućce. Przyzwyczaiła się do wykonywania większości czynności właśnie w takim
tempie i nie raz sprawiało już jej trudność udawanie, że jest „normalna”.
Spędziła u swojej cioci tylko jedną noc. Miała w zasadzie
nawet nie zostawać na dłużej niż kilka godzin, jednak ta nalegała pod pretekstem
tego, że już się ściemniło i jest niebezpiecznie. Caroline tylko w duchu sobie
pomyślała, że ciężko byłoby znaleźć na tym świecie coś niebezpieczniejszego niż
wampir, którym ona sama jest od dłuższego czasu. Ugryzła się wtedy jednak w
język i skapitulowała zostając na jedną noc. Teraz jednak, kiedy już świta,
postanowiła, że musi wracać do Mystic Falls, gdzie musi iść do Grilla na nocną
zmianę. Nie uśmiechało jej się to po wstaniu z łóżka o 7 rano, jednak cioci nie
potrafiła odmówić, a zarazem ta nigdy nie dała jej pospać dłużej niż do późnego
świtu.
Założyła na siebie szare spodnie jeansowe, białą bokserkę
oraz skórzaną kurtkę, a włosy rozpuściła, aby lekkimi falami opadły jej na
ramiona. Spojrzała jeszcze raz w lustro w przedpokoju i odwróciła się do Mary.
- Któregoś dnia jeszcze wpadnę, ciociu – zwróciła się do
niej, a ta podeszła i przytuliła blondynkę na pożegnanie.
- Mam nadzieję, bo będę zalewała Cię telefonami. – ostrzegła
ją, żartobliwie grożąc palcem i obie się roześmiały. – Dobrze, uciekaj już bo
daleka droga przed Tobą.
- Do widzenia, ciociu. – ucałowała jeszcze raz starszą
kobietę i wyszła z jej niewielkiego domu na przedmieściach, udając się do
swojego samochodu, który stał na podjeździe. Odpaliła silnik i nie spiesząc
się, udała się na drogę nr 520, która prowadziła prosto do Mystic Falls.
Po piętnastu minutach zaczęła doskwierać jej nuda, schyliła
się do schowka, aby wyjąć jakąkolwiek płytę z muzyką. Kiedy grzebała w puszce
bez dna, wtedy zadzwonił jej telefon, ta spanikowała i automatycznie zjechała
na pobocze, hamując z piskiem opon. Podniosła się ze schowka, dysząc z
przerażenia tego, co właśnie zrobiła, zgasiła silnik i sięgnęła po telefon.
- Damon?! – wrzasnęła. – Czy ty chcesz mnie zabić?
- Nie sądzę, żeby to
była odpowiednia chwila na żarty. – mruknął tylko szatyn, a Caroline czekała aż
ten rozwinie dalej swoją wypowiedź. – Care…
Wiedziała, że coś jest nie tak. Czuła to, Damon nigdy nie
zwracał się do niej w ten sposób. Nigdy nie nazwał jej „Care”. Zawsze była
zwykłą blondynką, albo Taylor Swift.
- Damon, co się dzieje? – zapytała nie do końca wiedząc, czy
aby na pewno chce się dowiedzieć.
- Znaleźliśmy Tylera
i Stefana… Z wyrwanymi sercami… Oni nie żyją…
Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. W jednej chwili cały
jej świat zamienił się w jedno wielkie gruzowisko. Siedziała w samochodzie na
poboczu, wciąż z telefonem przy uchu, w którym słyszała tylko nierówny oddech
Damona, sama patrzyła z szeroko otwartymi oczami gdzieś w dal. Nic nie mówiła,
nie potrafiła nawet z siebie wydobyć jednego słowa. Za chwilę jednak dotarło do
niej, że nie żyje jej ukochany, jak i najlepszy przyjaciel. Nie wiedziała jak,
przez kogo i dlaczego, ale zostali oni oboje jej odebrani już na zawsze.
- Caroline, jesteś
tam? – usłyszała ponownie w słuchawce. – Ja… Ja nie wiem co mam zrobić.
Damon również był załamany tą wieścią. Pierwszy raz słyszała
go tak kompletnie zdezorientowanego. Zawsze „żarli” się ze Stefanem, jednak
koniec końców, wychodziło tak, że godzili się i szło wszystko w niepamięć.
Fakt, który się zdarzył nigdy nie odejdzie w niepamięć.
Dziewczyna nie odezwała się ani słowem do brata swojego
przyjaciela. Sekunda za sekundą mijały, ta w pewnym momencie wybuchła
niepohamowanym płaczem nie mogąc go zatrzymać. Nie sądziła, że kiedykolwiek
dojdzie do tego, aby choć jedna osoba z tej dwójki zostanie jej całkowicie
odebrana. Czuła, jakby ktoś jej właśnie wbił kołek w serce, ale taki, który
miał w sobie miliony wystających drzazg, które wędrują jej teraz po ciele.
Szatyn bał się, że coś może stać się dziewczynie, dlatego
udało mu się wyciągnąć z niej jedynie to gdzie teraz mniej więcej jest. Minęło
nie całe 20 minut, kiedy Damon dojechał na miejsce. Caroline już wtedy nie była
w samochodzie. Wyszła z niego i siedziała na żwirze z twarzą schowaną w
dłoniach. Cały czas płakała, a jej oczy i na około nich powoli robiły się
ciemno czerwone, pokazały się też niewielkie czarne żyłki zwiastujące ogromną
wściekłość, która w jej przypadku ukazała się płaczem. Damon podbiegł do
Caroline, kiedy tylko wysiadł z samochodu. Uklęknął przed nią starając się zrobić
cokolwiek, bądź coś powiedzieć, jednak kończyło się to tylko na rozchylaniu
ust, z których nie wydawał się żaden dźwięk. Usiadł koło blondynki i przytulił
ją do siebie, a jemu samemu oczy również się zaszkliły. Caroline wcisnęła twarz
w ramię mężczyzny wciąż szlochając. Chciała aby to wszystko się skończyło, jak
najszybciej. Nie chciała już tego wszystkiego czuć, jednak wiedziała, że nie ma
na to żadnego wyjścia po za wyłączeniem uczuć. Nie chciała tego jednak robić, wiedziała,
że wtedy stałaby się dla najbliższych oziębła i bezwzględna. Chciała tylko nie
czuć tego co działo się w tamtym momencie…
- Damon… - szepnęła jąkając się od płaczu, który utrudniał
jej mowę. – Dlaczego oni? Kto to zrobił i dlaczego? Powiedz mi…
Zawahał się w pierwszej chwili z odpowiedzią. Caroline od
razu wiedziała, że on wie, kto za tym stoi. Chciała wiedzieć na ten temat
wszystko, jednak sama bała się tak na prawdę poznać szczegóły. Nie rozumiała wciąż tylko kto i dlaczego to zrobił. Przecież ani Stefan, ani Tyler nie mieli śmiertelnych wrogów, którzy mogliby się posunąć do takiego kroku.
- Myślę, że wiesz, kto z całego serca pragnął śmierci Tylera. - szepnął w odpowiedzi wampir, patrząc w dal przepełnionym żalem wzrokiem.
Ona wiedziała. A raczej domyślała się, że jedyna osoba, która chciała pozbyć się Tylera pragnęła tego dokonać z czystej nienawiści, zazdrości i zawiści. On miał to, czego ten drugi mieć nie mógł, choć nawet jakby i miał, straciłby to w bardzo szybkim czasie.
- Klaus... - wychrypiała.
Siedział w jednym z miejscowych barów, patrząc beznamiętnie, jak barmanka podaje mu kolejną szklankę bourbona, którą zamówił chwilę wcześniej. Jego twarz nie wyrażała ani grama uczuć, jednak w środku coś w nim podpowiadało, że ma krzyczeć z rozpaczy. Decyzja, którą podjął uniemożliwiała jednak jakiekolwiek wahania nastrojów, żałowanie, czy rozpacz. Wiedział, że jego ukochana nie żyje, nie miał po co więcej udawać, że jest wszystko w porządku. Jego dotychczasowe życie straciło sens, którego i tak miało niewiele.
Wstał ze swojego miejsca przy barze i widząc, jak drobna blondynka krząta się po zapleczu, ruszył pewnie, jednak powoli, w jej kierunku. Jedyne o czym myślał to to, że musi się pożywić. Jak najwięcej tylko się da i przy każdej najmniejszej okazji.
- Przepraszam, tutaj nie wolno wchodzić klientom, proszę wrócić na salę. - zwróciła mu uwagę, pokazując dłonią drogę powrotną.
Klaus jednak tylko się uśmiechnął zawadiacko spoglądając na dziewczynę, która kompletnie nie wiedziała, co ją za chwilę czeka. Podszedł do niej bliżej, ich twarze dzieliły centymetry, a wtedy wypowiedział kilka słów, które sprawiły, że jej, jak i jego oczy zaświeciły się, a ta jakby zahipnotyzowana odchyliła lekko głowę w bok, aby mężczyzna mógł zrobić swoje. Pochylił się nad nią, szybkim i stanowczym ruchem wbił się kłami w jej żyłę. Nie mógł przestać się pożywiać, ale chwilę później został do tego zmuszony. Dziewczyna padła trupem na zimną posadzkę, ale on sam także został z ogromną siłą od niej odciągnięty. Spojrzał zdezorientowany przez swój lewy bok i ujrzał wysokiego szatyna w garniturze. To był jego brat - Elijah, który patrzył na niego z malowaną troską w oczach.
- Och, a było mi tak dobrze! Musiałeś mi to przerywać? - blondyn prychnął, chcąc wyminąć swojego brata, jednak ten jednym ruchem ręki zatrzymał go równając z sobą.
- Po co to zrobiłeś? - zapytał.
- Jak to po co, głodny byłem. - uśmiechnął się. - Ty też pijesz krew, kiedy jesteś głodny.
- Klaus, wiesz o co mi chodzi! - podniósł lekko głos. - Dlaczego zabiłeś Tylera i Stefana?
Elijah szukał swojego brata już kilka dni, kiedy po pomoc udał się do czarownic, które go w momencie namierzyły. Miał nadzieje, że to, co znalazł zapisane na kartce przez brata było tylko kolejną jego brednią, jednak się mylił. Klaus jednak wyłączył swoje uczucia, kolejny raz myślał tylko o sobie.
- Widocznie miałem swoje powody. - odpowiedział. - Pewnie jakoś sobie zasłużyli. Młody Lockwood już dawno miał przestać istnieć, a Stefan drażnił mnie swoim sposobem bycia, wiesz jak jest.
- Oboje dobrze wiemy, że nie to jest przyczyną. - brat podszedł go z innej strony.
- A to już pozwolę zostawić sobie dla siebie. - kolejny raz się uśmiechnął powoli oddalając się od swojego brata, a ten go nie zatrzymywał.
Elijah nie chciał więcej rozmawiać z bratem. Oboje opuścili martwą dziewczynę leżącą na zapleczu i opuścili lokal idąc w dwie różne strony. Był załamany podejściem brata do sprawy, jednak nie mógł liczyć na nic innego, biorąc pod uwagę to, że wyłączył on swoje uczucia. Miał nadzieje, że ich rodzina znów będzie mogła być razem, już na zawsze, ale za każdym razem coś staje na przeszkodzie. Zazwyczaj tą przeszkodą jest właśnie Klaus, który sprawia najwięcej problemów.
Niewiele myśląc, szatyn wsiadł w samochód i wrócił do domu, gdzie czekała jego siostra na wieści, jakie przynosi jej brat i zarazem chciała coś pokazać Elijah, co może zmienić całkowicie bieg wydarzeń.
Mężczyzna wysiadł z samochodu, kiedy tylko znalazł się na swoim podjeździe i zmizerniałym krokiem ruszył w stronę domu. Nie zdążył nawet nacisnąć klamki, kiedy Rebecca otworzyła przed nim drzwi, prawie na niego wpadając.
- Wszystko jest inaczej! - krzyknęła trzymając w dłoni jakiś świstek papieru. - Klaus nie zrobił tego ze zwykłej nienawiści. On to zrobił tak jakby... za karę.
Elijah kompletnie nie wiedział o co chodzi jego siostrze, wiedział, że czasami miała dziwne pomysły i szalone myśli, jednak tym razem kompletnie zbiła go z tropu. Wręczyła mu kawałek papieru, na którym rozpoznał pismo Klausa i zaczął czytać, dalej stojąc w progu domu. To, co tam przeczytał było dla niego jeszcze większym ciosem niż to, że Klaus jest bezwzględnym zabójcą.
Kolejny rozdział postaram się dodać jeszcze w tym tygodniu.
- Myślę, że wiesz, kto z całego serca pragnął śmierci Tylera. - szepnął w odpowiedzi wampir, patrząc w dal przepełnionym żalem wzrokiem.
Ona wiedziała. A raczej domyślała się, że jedyna osoba, która chciała pozbyć się Tylera pragnęła tego dokonać z czystej nienawiści, zazdrości i zawiści. On miał to, czego ten drugi mieć nie mógł, choć nawet jakby i miał, straciłby to w bardzo szybkim czasie.
- Klaus... - wychrypiała.
*
Siedział w jednym z miejscowych barów, patrząc beznamiętnie, jak barmanka podaje mu kolejną szklankę bourbona, którą zamówił chwilę wcześniej. Jego twarz nie wyrażała ani grama uczuć, jednak w środku coś w nim podpowiadało, że ma krzyczeć z rozpaczy. Decyzja, którą podjął uniemożliwiała jednak jakiekolwiek wahania nastrojów, żałowanie, czy rozpacz. Wiedział, że jego ukochana nie żyje, nie miał po co więcej udawać, że jest wszystko w porządku. Jego dotychczasowe życie straciło sens, którego i tak miało niewiele.
Wstał ze swojego miejsca przy barze i widząc, jak drobna blondynka krząta się po zapleczu, ruszył pewnie, jednak powoli, w jej kierunku. Jedyne o czym myślał to to, że musi się pożywić. Jak najwięcej tylko się da i przy każdej najmniejszej okazji.
- Przepraszam, tutaj nie wolno wchodzić klientom, proszę wrócić na salę. - zwróciła mu uwagę, pokazując dłonią drogę powrotną.
Klaus jednak tylko się uśmiechnął zawadiacko spoglądając na dziewczynę, która kompletnie nie wiedziała, co ją za chwilę czeka. Podszedł do niej bliżej, ich twarze dzieliły centymetry, a wtedy wypowiedział kilka słów, które sprawiły, że jej, jak i jego oczy zaświeciły się, a ta jakby zahipnotyzowana odchyliła lekko głowę w bok, aby mężczyzna mógł zrobić swoje. Pochylił się nad nią, szybkim i stanowczym ruchem wbił się kłami w jej żyłę. Nie mógł przestać się pożywiać, ale chwilę później został do tego zmuszony. Dziewczyna padła trupem na zimną posadzkę, ale on sam także został z ogromną siłą od niej odciągnięty. Spojrzał zdezorientowany przez swój lewy bok i ujrzał wysokiego szatyna w garniturze. To był jego brat - Elijah, który patrzył na niego z malowaną troską w oczach.
- Och, a było mi tak dobrze! Musiałeś mi to przerywać? - blondyn prychnął, chcąc wyminąć swojego brata, jednak ten jednym ruchem ręki zatrzymał go równając z sobą.
- Po co to zrobiłeś? - zapytał.
- Jak to po co, głodny byłem. - uśmiechnął się. - Ty też pijesz krew, kiedy jesteś głodny.
- Klaus, wiesz o co mi chodzi! - podniósł lekko głos. - Dlaczego zabiłeś Tylera i Stefana?
Elijah szukał swojego brata już kilka dni, kiedy po pomoc udał się do czarownic, które go w momencie namierzyły. Miał nadzieje, że to, co znalazł zapisane na kartce przez brata było tylko kolejną jego brednią, jednak się mylił. Klaus jednak wyłączył swoje uczucia, kolejny raz myślał tylko o sobie.
- Widocznie miałem swoje powody. - odpowiedział. - Pewnie jakoś sobie zasłużyli. Młody Lockwood już dawno miał przestać istnieć, a Stefan drażnił mnie swoim sposobem bycia, wiesz jak jest.
- Oboje dobrze wiemy, że nie to jest przyczyną. - brat podszedł go z innej strony.
- A to już pozwolę zostawić sobie dla siebie. - kolejny raz się uśmiechnął powoli oddalając się od swojego brata, a ten go nie zatrzymywał.
Elijah nie chciał więcej rozmawiać z bratem. Oboje opuścili martwą dziewczynę leżącą na zapleczu i opuścili lokal idąc w dwie różne strony. Był załamany podejściem brata do sprawy, jednak nie mógł liczyć na nic innego, biorąc pod uwagę to, że wyłączył on swoje uczucia. Miał nadzieje, że ich rodzina znów będzie mogła być razem, już na zawsze, ale za każdym razem coś staje na przeszkodzie. Zazwyczaj tą przeszkodą jest właśnie Klaus, który sprawia najwięcej problemów.
Niewiele myśląc, szatyn wsiadł w samochód i wrócił do domu, gdzie czekała jego siostra na wieści, jakie przynosi jej brat i zarazem chciała coś pokazać Elijah, co może zmienić całkowicie bieg wydarzeń.
Mężczyzna wysiadł z samochodu, kiedy tylko znalazł się na swoim podjeździe i zmizerniałym krokiem ruszył w stronę domu. Nie zdążył nawet nacisnąć klamki, kiedy Rebecca otworzyła przed nim drzwi, prawie na niego wpadając.
- Wszystko jest inaczej! - krzyknęła trzymając w dłoni jakiś świstek papieru. - Klaus nie zrobił tego ze zwykłej nienawiści. On to zrobił tak jakby... za karę.
Elijah kompletnie nie wiedział o co chodzi jego siostrze, wiedział, że czasami miała dziwne pomysły i szalone myśli, jednak tym razem kompletnie zbiła go z tropu. Wręczyła mu kawałek papieru, na którym rozpoznał pismo Klausa i zaczął czytać, dalej stojąc w progu domu. To, co tam przeczytał było dla niego jeszcze większym ciosem niż to, że Klaus jest bezwzględnym zabójcą.
________________________________________________
Tak oto jest pierwszy rozdział, mam nadzieję, że znajdzie się choć jedna osoba, której przypadnie moje opowiadanie do gustu. W kwestii rad, pytań czy uwag, proszę pisać komentarze, które zawsze mi pomogą :)Kolejny rozdział postaram się dodać jeszcze w tym tygodniu.
Przede wszystkim zacznę od tego, że piękny wygląd bloga! Fabuła jest interesująca a postacie mają swój charakterek więc to jest duży plus :) Dopiero 1 rozdział ale lubię już Caroline. A może to Damon z nią będzie? Taylor, fajna ksywka :D Podsumowując: jest bardzo dobrze! :) Na pewno szybko znajdziesz czytelników, a jednego już masz ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Haniko
przygodyashley.blogspot.com
Dziękuję bardzo za odwiedziny! I za pozytywny komentarz :) mam nadzieję, że wytrwam i będę pisała dalej. Jak tylko skończę pisać drugi rozdział, biorę się za czytanie twojego opowiadania od początku :)
Usuń